Biegałam w wielu zawodach o różnej formule, dystansie czy nawet ruchomej mecie ale takiej przygody jak podczas Vltava Run jeszcze nie przeżyłam. Tego się nie da opowiedzieć to trzeba przeżyć.
To nie jest bieg to jest mega doświadczenie!
Co to w ogóle jest za bieg?
Vltava Run to bieg bieg sztafetowy z Szumawy do Pragi.
360-kilometrowa trasa prowadzi wzdłuż szlaków turystycznych i wiejskich dróg. Podzielona jest na 36 etapów a w drużynie może być od 6 do 12 zawodników. Rozgrywane kategorie to – Mix (10-12 biegaczy), Mix (6-9 biegaczy) i drużyna żeńska.
Trasa biegnie przez Szumawski Park Narodowy, wzdłuż rzek, stawów i zbiorników wodnych na Wełtawie, pięknymi dolinami, przez lasy, wzgórza oraz przez historyczne miasta i malownicze wsie południowych i środkowych Czech. Krajobrazy przepiękne. To jedno z moich odkryć na trasie, że rejon ten szczególnie w kwitnący maj jest przepiękny. Muszę tam jeszcze wrócić.
Drużyna ASICS Sensational 12
W mojej drużynie biegło 12 zawodników z Czech, Polski, Niemiec i Hiszpanii. Międzynarodowy team AsicsFrontrunners. Podzieleni byliśmy na dwa auta z kapitan Zuzanną i vice kapitanem Matejem. Celem drużyny było świetnie się bawić, bezpiecznie dobiec do mety i wycisnąć z dystansu ile się da. Pogoda była przepiękna, słoneczna, bezwietrzna co znacznie ułatwiło życie na trasie ale temperatury bywały zabójcze dla biegnących w pełnym słońcu. Trasy zróżnicowane asfaltowe, trailowe, mieszane. Również o różnych przewyższeniach. Pani kapitan w przydziale odcinków uwzględniła preferencje członków drużyny oraz sumy przewyższeń i kilometraż. Niestety dzień przed startem wykruszyła nam się jedna zawodniczka. Panowie pięknie podeszli do tematu i przejęli Jej odcinki – czyli biegli 4 etapy.
Racebook – czyli nasza biblia
Jakość przygotowanej przez organizatorów rozpiski była najwyższej klasy. Nie wyobrażam sobie tego biegu bez tej kilku dziesięciostronicowej księgi. Każdy etap rozpisany pod katem trudności, nawierzchni, przewyższeń. Ale dodatkowo czas dojazdu do następnej zmiany, z oznaczonymi parkingami i wszystkimi potrzebnymi informacjami. Najlepszym ułatwieniem były kody QR dla biegacza i dla auta. Dzięki temu wystarczyło zeskanować kod i jechać według wskazań nawigacji. Uwierzcie po kilku etapach, gdy zmęczenie narastało czasem potrzebowałam chwili aby skojarzyć w jakiej jesteśmy miejscowości, która to zmiana i gdzie jechać. Na szczęście ani razu nic nie pomieszałam. Na wszystkie zmiany dotarliśmy przed biegaczem. A uwierzcie mi to nie jest standard. Kilka razy widziałam jak biegacz dobiega do punktu zmiany a nikt na niego nie czeka. A czas leci – Tik tak tik tak
Logistyka i zaopatrzenie
W tym biegu, chyba jak w żadnym innym, logistyka odgrywa mega ważną rolę. Świadomi, że przez 2 doby będziemy pędzić, przygotowaliśmy się na wszystko. No prawie wszystko. Udało się nawet dwa razy kawkę wydać i jedno śniadanie na ciepło. 48 godz bez ciepłego posiłku to większe wyzwanie niż 3 etapy po 10km. Notatki na przyszły rok poczynione, co jeszcze zmienić, co udoskonalić. Upssss już się wygadałam, że koniecznie startujemy za rok?
Mega ważne to mieć odpowiednie auto. Przez dwa dni żyje się w aucie a niektórym nawet udaje się chwilę przespać. Tak więc cały bagaż plus jedzenie i napoje w aucie. Dla własnego komfortu warto to dobrze przemyśleć.
Bieg przez 360km
Po wszystkich przygotowaniach czekała na nas największa przyjemność czyli bieganie. Cały czas w pędzie, pełnej koncentracji logistycznej najbardziej relaksowałam się właśnie biegnąc. Wtedy miałam tylko jedne zadanie do wykonania. Po prostu biec.
A trasy przepiękne. Soczysta zieleń, kwitnące mlecze i błękit nieba. Czego pragnąć więcej?
Nie ukrywam, ze obawiałam się oznaczenia tras oraz odcinka nocnego. Oczywiście miałam wgranego tracka na zegarek i telefon. Na moich trasach moment zawahania gdzie biec miałam tylko raz i to w mieście. Kolega z drużyny też raz się zgubił i też w miejscowości. W takich miejscach wbrew pozorom jest najtrudniej bo wiele ulic, skrzyżowań, aut które zasłaniają oznaczenia itd. Pozostałe odcinki były super oznaczone.
Początkowo mój drugi etap miał wypadać o 5:00 rano. Taki był mój patent na minięcie biegania po ciemku.
Ale okazało się, że prawie każdy przybiega szybciej niż deklarowany czas i wszystko przyspieszyło. I tak zamiast o 5:00 rano ruszyłam na trasę około 02:30. I wiecie co? To był najlepszy odcinek! Chłodek idealny do biegania, zero palącego słońca. Tylko ja i tunel światła. Trasa idealnie oznaczona a w newralgicznych punktach wolontariusze dla pewności, że wszyscy biegacze pobiegną prawidłowo. To był mój odcinek. Ja nawet nie wiedziałam, że umiem tak szybko biegać.
EMOCJE
To chyba najpiękniejsze w tym biegu – przepełniające Cię emocje. Ważne aby pamiętać, ze bierzemy w tym udziała dla radości z biegania drużynowego. Robimy to dla funu. Przy mega zmęczeniu doświadczasz wszystkich emocji jeszcze mocniej. Radość, obawa, sportowa złość, szczęście, wzruszenie, wdzięczność, spokój, podekscytowanie. Długo by wymieniać. To był istny koktajl, mega smakowity!
#OneTeam
W biegu sztafetowym niezmiernie ważna jest drużyna. Tak, tak to oczywista oczywistość ale najważniejsza. Ja miałam to szczęście, że trafiłam na zaangażowanych, pomocnych i uśmiechniętych ludzi. Z nimi konie kraść. Nie przeżyłam innego równie zespołowego doświadczenia. A pomysłów na ducha zespołu w następnej edycji mamy mnóstwo 😉 i podpatrzyliśmy niejedno u innych drużyn.
To również było super doświadczenie podglądać radość, zaangażowanie i uśmiech u innych. Nawet w przelocie.
Coś co jeszcze mnie uderzyło to luz, jakim charakteryzowały się drużyny czeskie. Zero napinki, nerwów, złości. Oni naprawdę cieszyli się to przygodą. Czasem w naszych lokalnych zawodach o pietruszkę miałam okazję obserwować więcej napięcia, nerwów i napinki. Takie podejście mega mi odpowiada.
Wolontariusze
W relacji z Vltava Run nie mogę pominąć organizatorów i wolontariuszy. Gigantyczna praca na mega wysokim poziomie. Bieg zaczynał się o 4 rano w sobotę a kończył o 22.00 w niedzielę. W całe przedsięwzięcie zaangażowana masa ludzi a dystansie 360km. Szacun! Czapki z głów.
Tak zaangażowanych, pomocnych i uśmiechniętych wolontariuszy chyba nigdy nie widziałam, mimo całej serdeczności do mega pracy, którą wykonują na polskich biegach. Uśmiechnięty nastolatek, który o 3 nad ranem biegał aby sprawniej pokazać gdzie można zaparkować, to nie był wyjątek – to był standard.
Podsumowanie
Serdecznie polecam tą mega przygodę.
Tak jak napisałam – to nie jest bieg to jest doświadczenie.
Mimo zmęczenia, 1,5 godz snu w dwa dni, zaraz po przekroczeniu mety wiedziałam, że chcę tam wrócić.
Zatem nie żegnam sie tylko mówię do zobaczenia!!!!
Dziękuję najlepszej drużynie – Zuzanna, Kelli, Marie, Vladka Bartosz, Fabrice, Matej, Honza, Suso, Titus
Fot Andy Astfalck