Nie poddawaj się

by Dorota

Ta myśl towarzyszyła mi od pierwszego kroku za linią startu. Pracowałam na ten start przez kilka miesięcy treningów. A nie były to piękne dni. Wiało, lało, śniegiem sypało. Ale ja zrealizowałam wszystko co założone z myślą o mecie Półmaratonu Ślężańskiego

Na bardzo długo obraziłam się na bieganie na czas. Nie lubię tej presji. Tych pytań jaki wynik, a czy życiówka,
a czemu tak wolno. Zawsze daję z siebie maksa i cieszę się bieganiem.  Momentem przełomowym był właśnie Półmaraton Ślężański.  Kilka lat temu dobiegłam do mety i zobaczyłam 1:59!! Wow ale radość. Na tak trudnym półmaratonie zrobiłam życiówkę i złamałam magiczne dla mnie 2 godziny. No dobra radość była krótka – po kilku minutach i radosnym telefonie do męża otrzymałam sms od organizatorów – 2:00:23. Tak cholerne 23 sekundy.
No i płacz, rozpacz, zawód. Gdy minęła pierwsza złość, pojawiła się refleksja – czy to jest ok? Bieganie to jest radość. A ta cała radość zniknęła za sprawką 23 sekund. I tak zaczęła się moja przygoda z bieganiem w górach. Tam nie patrzę na czas a na widoki.

I tak też było do zeszłorocznego Biegu Sylwestrowego w Trzebnicy. Biegłam tam już 6 raz więc dobrze znałam wyzwanie jakie stawia ta asfaltowa ale bynajmniej nie płaska trasa. Chichot losu jest taki że mam tam życiówkę na 10km No zdecydowanie nie lubię gdy jest płasko i łatwo.
Pobiegłam to po roztrenowaniu, bez żadnych założeń. Po prostu do mety. A na mecie okazało się że jest to mój drugi wynik. I wówczas pojawiła się myśl. A może zaatakować i złamać te 2 godziny. Ale nie na płaskim, łatwym maratonie. Tylko właśnie na jednym z trudniejszych i to z tym z którym mam porachunki – Półmaratonie Ślężańskim.

Jak pojawił się cel to i pojawił się plan. Rzetelne treningi 4 razy w tygodniu. Nie odpuszczałam mimo bardzo trudnych warunków. Dawno zima nie dawała mi się tak we znaki. Kolejne niedziele, kolejne długie wybiegania a mnie nieustannie witał wiatr, deszcz, śnieg czy grad. Ale motywacja wciąż wysoka bo wiedziałam po co.

I nadszedł dzień startu. Przyszedł też stresik ale nie zapominałam że biegam dla radości. W głowie powtarzałam sobie, ze mam przebiec każdy kilometr najlepiej jak mogę a wynik przyjdzie sam. 

No i ruszyliśmy a ja 500m po starcie wiązałam już buta. Amatorszczyzna. No ale nic goniłam marzenie. 
Nie znalazłam na starcie Pacemakerów ale byłam w strefie 1:50 do 2:00 więc leciałam z tłumem spoglądając co pewien czas na zegarek. Wiedziałam, że to co nabiegam na pierwszych kilometrach zaoowocuje przy podbiegu na Przełęcz Tąpadła.
Przebiegaliśmy przez kolejne wioski, gdzie kibiców było zaskakująco dużo. A potem zaczął się podbieg. Mocno pchałam pod górę czekając na punkt z wodą. Wszystko co trzeba miałam w plecaku ale ja uwielbiam polewać się wodą nawet jak nie ma upału. I tak też zrobiłam a potem jeszcze 2,5 kilometra pod górę. 
W końcu dotarłam na przełęcz gdzie było wielu kibiców bo  łatwo tam dotrzeć autem. No i zaczęło się zbieganie. 
W biegach górskich zbiegi to moja pięta achillesowa. Jestem panikara i wszyscy mnie mijają. No ale zdecydowanie nie tym razem. Asfalt pod nogami aż się palił. Wiedziałam, że teraz musze gonić. to były jedyne kilometry w tempie poniżej 5:00. 
Często profil trasy odczytywany jest w stylu 10 km pod górę a potem już w dół. Oj nie oj nie. Ci co biegli t wiedzą że krótkie ale męczące podbiegi spotyka się jeszcze kilkakrotnie. Ja dalej biegłam po swoje. Kontrolowałam czas. Wiedziałam ze mam zapas. Dobiegłam na 18 kilometra złapałam wodę nie zatrzymując się. Wszedł 3 żel, popiłam wodą i… No dobra to było najszybsze w moim życiu. Nigdy nie wierzyłam, ze można biec aż do poż…nia. 
Zrobiło mi się lekko słabo ale … Zaczął padać deszcz i wiatr wiał w plecy. A przecież ja lubię deszcz. A ten wiatr w plecy to obiecała mi Kasia. Na zegarku widziałam, że przychodzą messengery od Natalii i Zuzi, które cały czas obserwowały online mój bieg.
Czułam, że jak dziś tego nie zrobię to będę zła na siebie.  No i ogarnęłam się w sekundę, i biegłam dalej. 
Dobiegłam do 19km i poczułam skurcz w prawym udzie. No ale ja przecież nie mam czasu się zatrzymywać. Więc biegłam rozciągając nogę biegnąc i rozmawiając z moimi mięśniami.
W końcu jest 20 kilometr. Już tak niedaleko!!! I wówczas włączyła mi się matematyka w głowie. Patrzyłam na zegarek i liczyłam. W ruch weszły całki, pierwiastki i wszelkie działania. Przecież to jeszcze tylko kilometr. Czy dam radę? Widziałam cień szansy i z utęsknieniem czekałam na ostatni zbieg do mety. Biegłam już w tunelu. Tylko ja i uciekające sekundy.
Na ostatniej prostej usłyszałam cudowny doping Kingi i cisnąc mocno ostatnie kroki wpadłam na metę. 

Po przekroczeniu linii mety zalały mnie emocje i łzy. Nie patrzyłam na zegarek. Jedynie na mecie widziałam zegar na którym świeciły sie już 2 godziny. Ale przecież startowałam z 3 strefy…
Nie pozwalałam sobie na radość tylko czekałam na sms. 

I w końcu przyszedł !!!! 1:59:41!!! hahaha zrobiłam to życiówka i złamane 2 godziny. Tym razem kluczowe 19 sekund!
No i teraz to ja znowu mogę biegać dla czystej radości biegania. Złamałam te cholerne 2 godziny!

Czy wrócę na Półmaraton Ślężański?    Oczywiście!
Czy zaatakuję jeszcze życiówkę?  Z pewnością!
Czy to będzie jeszcze tym roku?   Być może !

P.S. tradycyjnie z biegu nie mam żadnej fotki. Nawet z mety na Data Sport… ale mam życiówkę!

You may also like

Leave a Comment