To już urodzinowa tradycja!
Tak chyba mogę powiedzieć po piątym starcie w Zimowym Półmaratonie Gór Stołowych. Dla mnie 5 start a edycja jubileuszowa – już dziesiąta. Zawody te odbywają się w ukochanych górach mojego dzieciństwa a do tego zawsze w okolicach moich urodzin. I jak nie poświętować jeśli nie robiąc tego co się kocha. Góry, zima i bieganie!
I tak w piątek po pracy ruszyłyśmy do Karłowa aby odebrać pakiety startowe, zjeść kolację i poświętować urodziny. Dziewczyny przygotowały dla mnie małe przyjęcie urodzinowe i piękny prezent. Dziękuję raz jeszcze.
W sobotę stawiłyśmy się na starcie. A tam masa znajomych. Bo jak wiadomo bieganie to ludzie. I właśnie te wspólne spotkania nakręcają najbardziej. Poranny mrozik, śnieg dookoła i mega gorąca atmosfera w strefie startowej. Nie ze wszystkimi udało się zrobić zdjęcie ale znajomych nie zabrakło. Uśmiech nie schodził z twarzy a to co najpiękniejsze jeszcze było przed nami.
Po sygnale startowym ruszyliśmy na szlak. Jak to bywa na tej imprezie pierwsze metry to tłok, wąsko i korek 🙂 Ale taki urok wąskich śnieżek. Gdy dobiegliśmy do podejścia na Szczeliniec zrobiło się szerzej. Tęsknie spojrzałam na schody – jeszcze 20 kilometrów i będziemy się wspinać do mety.
Pogoda była zmienna ale nawet momentami przebijało się słoneczko. Początkowo biegłam z dziewczynami ale na pierwszym podejściu pocisnęłam do góry. Wiem, że podejścia to moja mocna strona. Wszystko co zyskam tracę na zbiegach bo nie potrafię puścić nóg. Dlatego rzetelnie, bez przystanków dotarłam na szczyt pierwszej górki. Raczki ubrałam już na starcie znając moje lęki i ograniczenia. Na szczęście na trasie było więcej śniegu niż lodu. Noga dobrze trzymała się podłoża i można było nawet się rozejrzeć i cieszyć pięknem zimowych Gór Stołowych.
Pierwszy duży zbieg pokonałam sprawnie. Jednak trening czyni mistrza. Gdzieś powoli głowa odpuszcza i nie byłam ostatnią pierdołą trzymająca się wszystkich krzaków. Tak z uśmiechem dotarłam do pierwszego punktu odżywczego. Kawałek banana, ciepła herbatka i w drogę. Bo przecież czeka na nas piękna trasa i ulubione podejście – własna nazwa – ściana śmierci pod Błędne Skały. Zawsze wiem kto biegnie tą trasę pierwszy raz – słychać po reakcji gdy spojrzą w górę i zobaczą podejście. A sposób jest prosty – nie patrz w górę. Pokonuj tylko te dwa metry przed Tobą. Krok za krokiem i znajdziesz się na górze.
Na drugim punkcie odżywczym spotkałam się z Magdą. Już na niejednym biegu się odnajdywałyśmy i wiele kilometrów przebiegłyśmy razem. Od lat spotykamy się na różnych wydarzeniach. Zupełnie naturalnie ruszyłyśmy razem i tak już zostało do końca. Gadajć właściwie non stop 🙂 kilometry szybko mijały. I tak stanęłyśmy przed schodami na Szczeliniec. Ja bardzo lubię ten moment. Bo tak niewiele dzieli nas od mety – no i jest pod górę! Schodek za schodkiem, razem, z uśmiechem zameldowałyśmy się na mecie. A te piękne emocje uchwycił niezastąpiony Piotr Dymus.
I tak kolejna przygoda z Zimowym Półmaratonem Gór Stołowych za nami. Jak zawsze super organizacja, wspaniali wolontariusze i przepiękne góry. Już czekam na termin przyszłorocznego wydarzenia. Jak tylko zdrowie pozwoli na pewno zamelduję się na starcie.
Do zobaczenia