Edycja wyjątkowa bo rocznicowa 🙂 dla mnie też szczególna bo po raz pierwszy nie w Poznaniu czy wirtualnie covidowo a poza granicami Polski.
Weekend majowy w tym roku był szczególnie łaskawy. Zaledwie 3 dni urlopu i 9 dni wolnego. No nie można było tego nie wykorzystać. Szczególnie, że tym razem wszystkie dzieci (przepraszam młodzież) w domu już po maturach wiec matka mogła poszaleć z planowaniem. I tak w zimny i ponury listopadowy dzień, tuż przed zapisami na bieg wybór padł na … Słowenię!! Nie ma to jak połączyć urlop w pięknym miejscu z biegiem!
I w ten oto sposób po intensywnych dniach w Słowenii ( slowlife zdecydowanie nam nie wychodzi) zameldowaliśmy się w stolicy – Ljubljanie. Sprawdzając wcześniej logistykę biegu – gdzie pakiety, gdzie start, gdzie miasteczko zauważyliśmy, że zdecydowanie skala i rozmach mniejsze niż w stolicy Wielkopolski. Sam fakt. że jeszcze było kilka pakietów do kupienia jasno wskazywał na mniejsza popularność niż w Polsce. No ale bieg w Poznaniu to mega impreza, cudna organizacja i masa biegaczy.
Odebraliśmy pakiety, sprawdziliśmy gdzie start i ze zdziwieniem doliczyliśmy się 5 toitoi – i.
W dniu startu biegaczy było zdecydowanie więcej niż przy odbieraniu pakietu. Zdecydowanie też inna była pogoda niż w prognozach. Zamiast zachmurzenia piękne słońce. Zamiast 18 stopni ponad 25. I jak to w Wingsie bywa w Europie start o pięknej godzinie 13:00. Do strefy startowej jak zwykle długo wcześniej i ponad 30 min stania w pełnym słońcu. Jak ja żałowałam, że nie polałam się wodą. Cały okres przygotowawczy w chłodzie i deszczu a tu taki upał. Organizm kompletnie nie przygotowany do wysiłku w temperaturach letnich. A mój to już szczególnie nie znosi upałów.
Ale przecież nie można narzekać bo najważniejsze, że MOGĘ biec za tych co nie mogą!!
No i nadszedł czas startu, wybiła 13:00 i ruszyliśmy na ulice Ljubljany. Moja pierwsza myśl? Dobiec do 5 kilometra! Przecież to jakiś dramat jest! No ale na 5 km czekała woda – napiłam się, oblałam chyba cała i ruszyłam dalej ze świadomością, że lada chwila rusza auto. I tak spokojnym rytmem sama nie wiem kiedy dobiegłam do 10 km. Tam na szczęście był punkt odżywczy, który znów zapewnił nawodnienie i schłodzenie. Cóż było robić 🙂 auta na horyzoncie brak więc ruszam dalej.
Aż tu nagle telefon od Zuzanny – że pogoda rozdała karty i jest na 12km i tupta czekając na mnie 🙂 No ięc zebrałam siły i ruszyłam zmotywowana by jak najszybciej Ją dogonić i pokonywać kilometry wspólnie. Na 13 km dogoniłam Zuzannę i okazało się, że też Natalię. Cudownie tak biec razem:-) Cieszyć się każdym krokiem, atmosferą, pogodą.
Wspólnie wybiegłyśmy z Ljubljany i nie mogłyśmy nie zrobić sobie fotki!
Kolejne kilometry to pogaduchy i oglądanie się za siebie. Gdzie to auto? Z jednej strony już by człowiek chciał skończyć biegać w tym upale. A z drugiej strony każde 100m dalej smakuje wybornie.
I w końcu Meta!!! Okrzyki, oklaski i radość!!
Auto dogoniło nas na 16 km. Gdyby ktoś na starcie przyjmował zakłady, w życiu nie obstawiałabym takiego wyniku
w tym upale. Ale co robi z biegacza atmosfera, rywalizacja, słuszna sprawa i cudowne towarzystwo 😉
Po obowiązkowych zdjęciach wróciłyśmy na 15km gdzie miały być autobusy. I były. Szybko i sprawnie ruszyłyśmy
w drogę powrotną na start. Nauczone doświadczeniem poznańskim czekałyśmy na medale, redbule i inne fajerwerki. Zbliżając się jednak do startu z niepokojem rozglądałam się wokoło. Nie widziałam nikogo z medalem. Strefa startu była pusta! Nie mogłam w to uwierzyć. Jednak co kraj to obyczaj. Nawet dopytałam w biurze zawodów nie kryjąc zdziwienia.
Ale wiadomo, że niemożliwe nie istnieje a Polak potrafi. I tak oto mamy jedyne, niepowtarzalne medale z Wings For Life w Słowenii. Co ciekawe symbolem Ljubljany jest sok i w ten oto sposób mamy nawet medale ze skrzydłami.
To było super doświadczenie! I już nie mogę się doczekać następnego biegu. Pytanie tylko gdzie nas poniesie tym razem?
P.S. Chyba sprawdzimy czy dają medale 🙂