Kolejny weekend to było piękne zimowe bieganie po ulubionych Górach Stołowych. Zawsze czeka tam na mnie jakaś niespodzianka. A to lód na całej trasie , a to deszcz lub upał latem. Próbowałam się doliczyć ile razy już tam startowałam w ramach Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych, Letniego czy Garmin Ultra. Podsumowanie jest jedno – wielokrotnie i zawsze wracam tam z uśmiechem.
Zimowy Półmaraton Gór Stołowych tradycyjnie odbywa się w styczniu w okolicach moich urodzin. I to zawsze jest prezent dla mnie ode mnie. Tak też było w tym roku.
A w tym roku było pięknie. Zima i góry zaprezentowały się od najlepszej strony – mnóstwo śniegu i słońce. Aż żal było się spieszyć i nie chłonąć tego piękna.
Zimowy Półmaraton Gór Stołowych czyli ZGPS to dystans około 21 km, a przewyższenia: +1003/-886 m i limit 5 godzin a na trasie 2 punkty odżywcze. Podejść więcej niż zbiegów bo meta z charakterem na Szczelińcu.
W piątek odebrałyśmy pakiet i odpoczynek. Całą noc prószył śnieg, rano było ponad 10 cm świeżego puchu i przebijające się powoli słońce między chmurami. W Karłowie, gdzie ma miejsce start biegu, pojawiało się coraz więcej biegaczy. Organizatorzy przewidzieli start w oknie 30 minutowym. Uznałyśmy, ze ruszymy w drugiej połowie aby przodem puścić szybszych biegaczy. Normalnie ns ścieżkach jest wąsko a przy kopnym śniegu mijanie jest trudne dla wszystkich.
Pełna energii i radości, że znowu mogę biegać po ulubionych górkach ruszyłam na trasę. Doskonale znam podejście przy wodospadzie Pośny. Leciałam tą trasą kilkakrotnie pod górę ale i kilka razy w dół. Sama nie wiem co gorsze. Tym razem było pod górę. To co cieszy i raduje, to że za każdym razem jest łatwiej i wydaje się że odcinek jest krótszy. Warto trenować! I z tempa żółwia gnać w tempie szybszego żółwia 😊
Jak to w górach bywa jak jest pod górę to potem jest w dół. Zbiegi nie są moją mocna stroną ale zaopatrzona w raczki czułam się pewnie. O niebo pewniej niż na zeszłorocznym lodowym szaleństwie. Pokrywa śniegu duża. Ścieżka lekko udeptana przez biegaczy z przodu. Śnieg wbrew pozorom pomagał na zbiegach i nie przeszkadzał na podejściach.
Nim się obejrzałam minęliśmy Skalną Bramę a potem był już punkt odżywczy. Napiłam się ciepłej herbaty bo woda w softflasku była lodowata.
Słońce coraz częściej wyglądało zza chmur. Pojawił się błękit nieba, który w zestawieniu z śniegiem, górami i drzewami tworzył piękne krajobrazy. Gdy przystanęłam by zrobić zdjęcie kilku innych biegaczy też chwyciło za telefony.
“Zbyt pięknie by tak się spieszyć”
Kolejne kilometry mijały a ja czekałam na ulubione podejście pod Błędne Skały. Latem tamtędy zbiegałam i uwierzcie mi wolę się wspinać. Krok za krokiem pod górę parłam do przodu aż znależliśmy się na ścieżce do wejścia do Błędnych Skał. Rok temu uprawiałam tu zjazdy bobslejowe bo było jedno wielkie lodowisko. Tym razem bez problemów i hamowania dobiegłam do punktu odżywczego na 14 kilometrze.
Po drugim punkcie odżywczym z nową energią ruszyliśmy dalej, obiegając dookoła Błędne Skały. Przy okazji polecam Półmaraton Błędnych Skał podczas którego wbiega się do labiryntu. Świetne przeżycie.
Wiedziałam że 2 z najwyższych punktów na trasie mam już za sobą. Jeszcze tylko meta na Szczelińcu.
Hahaha TYLKO.
Cudne widoki, uśmiechnięci biegacze, mało turystów. Widok na cel naszej trasy czyli Szczeliniec.
Spojrzałam na zegarek. Dobry czas. Chyba nawet lepszy niż latem. Dlatego lubię biegać zimą. Upał mnie nie odcina i mogę spokojnie biec. Przecież teraz już fajna droga do podejścia na szczyt.
Fajna to na była ale bynajmniej nie łatwa.
Ostatnia prosta do Karłowa. Marzyłam tylko o podejściu na Szczeliniec, bo to oznaczało koniec orania w głębokim śniegu. Umęczyły mnie te łąki bardzo. Odcinki trasy gdzie zawsze nadrabiałam moje słabe zbiegi teraz ciągnęły się w nieskończoność. Śnieg był grząski i sypki, jak bieganie po plaży w piachu.
W końcu dotarłam do schodów na szczyt. Wiedziałam że teraz to pikuś. Krok za krokiem z uśmiechem i spoglądając na zegarek pokonywałam kolejne stopnie.
Część biegaczy wracała już w dół z medalami na szyi.
Uśmiechy, przybijane piątki i nieustanne “spoko to już niedaleko”
I jest META!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Moment uchwycony przez Piotra Dymusa. Ja już nie liczę na ilu biegach nie mam żadnej fotki ale warto było czekać na taką!
Spojrzenie na zegarek – jest 4 godziny złamane. Może to i nie rewelacyjny wynik ale cieszy progres. Za każdym razem urywam kilka minut.
W tej edycji warunki były ciężkie. Kopny śnieg dał w kość. Można to zaliczyć jak trening siłowy. Aż byłam ciekawa co mnie będzie boleć na drugi dzień.
Dziękuję organizatorom i niezastąpionym wolontariuszem. Jak zawsze organizaca na piątkę z plusem. A temu kto zarezerwował pogodę należy się nagroda.
Do zobaczenia za rok bo wrócę tu na pewno