Jakuszycki półmaraton

by Dorota

Ten bieg był wyjątkowy. Jako jedyny w moim wyzwaniu #21x21w2021 się powtórzył. Była edycja zimowa a teraz przyszedł czas na letnią. Narty biegowe schowane do następnego sezonu po Biegu Piastów. Tym razem po prostu bieganie.

W Jakuszycach bywam często ale dopiero przyjeżdżając przed biegiem zdałam sobie sprawę, że to mój pierwszy raz na tych ścieżkach latem. Z ciekawością rozglądałam się dookoła i podziwiałam jak to wszystko wygląda bez śniegu. Do Jakuszyc przyjechałam już w piątek, odebrałam pakiet i pozostał czas na odpoczynek.

W sobotę wyglądając przez okno dotarło do nas, że prognoza się potwierdziła. Ciemne chmury przysłoniły niebo a temperatura o poranku była bardzo rześka. Ja oczywiście byłam zadowolona i mimo prognozowanych opadów w dobrych humorach pojawiłam się na starcie. Po obowiązkowej rozgrzewce nadeszło odliczanie. Na początku ruszył maraton a już godzinę później mój półmaraton. Startujący byli puszczani falami według deklarowanych czasów ukończenia. To rozwiązanie usprawnia start a i na wąskich ścieżkach nie ma kumulacji biegaczy.

Początek trasy to wyzwanie. Głębokie błoto, którego nie było za bardzo jak ominąć. Co odważniejsi lecieli środkiem ale byli też tacy którzy wyciągali nogi już bez buta. Czas na poszukiwanie obuwia w błocie nie był odliczany przez organizatorów. Po zabawach w błocie na początku trasy potem nawierzchnia bardzo dobra do biegania.

Pierwsze 5 km zleciało szybko. Znana z biegówek trasa w kierunku schroniska Orle dookoła Koziego Grzbietu. Zaczęło siąpić deszczem ale temperatura była ok wiec nawet nie wyciągałam kurtki tylko biegłam dalej. Podbiegi na tej trasie niewielkie. Pozwalały się zmęczyć ale nie były wymówką do przejścia do marszu. Cała trasa to około 600m przewyższeń, super warunki do biegania po lasach.  Po kilku dalszych kilometrach deszczyk przeszedł w ulewę ale wciąż temperatura była ok. Dla mnie to miłe schłodzenie na które na pewno nie narzekam. Po minięciu schroniska wbiegliśmy na małą pętlę. Tam przecinaliśmy kilka strumyków.

No i na mostku podniosłam wzrok na fotografa i nie zauważyłam braku deski. Wpadłam jak przysłowiowa śliwka w kompot. Gdy się ocknęłam i zorientowałam co się stało, lewa noga po udo była w moście. Miły Pan fotograf podbiegł na ratunek i spytał „Wyciągamy nogę?” Ja oczami wyobraźni widziałam już otwarte złamanie piszczeli ale cóż było robić wyciągnęliśmy nogę. Ruszam, wstaję, obciążam – trochę boli ale dramatu nie mai. Pierwszy krok, w miarę ok. To dopiero 14km. Zebrałam się w sobie, podziękowałam i ruszyłam dalej. Nim dobiegłam do punktu odżywczego przed schroniskiem dotarło do mnie jakie szczęście miałam.

Pełna szczęścia tak się ta przygoda skończyła gnałam do mety. I nie przeszkadzał mi ani ból kolana, ani lejąca się krew ani ulewny deszcz.  Gdy dobiegłam na Dolny Dukt to wiedziałam, ze to ostatnie proste i łatwe kilometry.
Pełna radości i wdzięczności, że cała i zdrowa docieram do linii mety.

I tak kończę osiemnasty półmaraton w tym roku. Deszcz wciąż pada ale to nie przeszkadza cieszyć się medalem i przepysznymi naleśnikami przygotowanymi dla biegaczy. No normalnie nie musiał człowiek iść do Chatki Górzystów na słynne naleśniki. Brawa dla organizatorów i smażących taką ilość naleśników.

You may also like

Leave a Comment