Do Rajczy dojechałyśmy w piątek bardzo późno. Rzutem na taśmę kilka minut przed 22.00 czyli zamknięciem biura, odebrałyśmy pakiety. Takie miejsca i biegi ściągają dobrą energie i wspaniałych ludzi. Po kilku latach znajomości instagramowej spotkałyśmy się na żywo – Wrocław, Gniezno, Katowice i Poznań – właśnie w biurze zawodów zmordowane po drodze.
Dziewczyny o świcie ruszyły na trasy Chudego Wawrzyńca a ja ruszyłam na Babią Górę – po kolejną pieczątkę w ramach Korony Gór Polskich. Wydarłam na górę jak oszalała. Czyli jak zwykle ścieżka pod górę a człowiek ciśnie ile może 🙂 Ale potem rozsądek kazał iść turystycznie bo to przecież dzień przed zawodami, ciesyć sie chwilą, ciszą i górami.
W radosnej atmosferze ruszyliśmy na trasę. Kawałek biegliśmy asfaltem przez miejscowość ale potem już skręciliśmy na szlak. I oczywiście pod górę. Motto tego biegu to było “pod górę” Ale ja jeszcze na początku tego nie wiedziałam. Gdzie się dało biegłam. Każdy odcinek płaskiego l lub w dół wykorzystywałam. Pod górę było ostro. Krok za krokiem wspomagając się kijkami wciąż do przodu. I tak powtarzając w głowie – tak będzie tylko do 10 km – pokonywałam kolejne metry. Na 8 km czekał punk z wodą. Ja tradycyjnie zlałam się wodą bo słoneczko przygrzewało coraz bardziej.
Wyżej, coraz wyżej i dotarłam na 10 km. Nie było żadnego znaku, punktu, kamienia ale wiedziałam, że jestem już na Małej Rycerzowej. Zaczęłam się rozglądać bo widoki przepiękne. A do tego jeszcze czekała na n orkiestra Fundacji Braci Golec. To była magia!!! Słońce, góry, muzyka. Cudownie. Aż żal było biec. Jeszcze z pewnością tu wrócę nacieszyć się pięknem, pocelebrować widoki i pooddcychać.
Pamiętajcie warto dokładnie analizować trasy. Bo jak człowiek to zrobi niedokładnie to mogą być niespodzianki. Ja gdzieś zafiksowałam się, ze po 10 km będzie już w dół. Nic bardziej mylnego. Zaczęło się podejście pod Muńcuł. Mocno pomagałam sobie kijkami. Za mną, po piętach deptało mi trzech biegaczy. No nie mogłam odpuścić 🙂 Nie poddałam się i na Muńcuł wdrapałam się pierwsza.
A potem znowu cudne krajobrazy. I zaczęła się zbieg. A na trasie Małej Rycerzowej całą wysokość zdobywaną przez kilkanaście kilometrów traci się na ostatnich kilku kilometrach. Był ostry zbieg, luźne kamienie, zmęczone nogi. Wiedziałam, że nie mogę się zdekoncentrować. Wąska ścieżka, istny zielony tunel. I w dół, w dół, w dół.
I nagle dobiegliśmy do drogi. to już Ujsoły. rozejrzałam sie i zobaczyłam wieżę kościoła, spod którego ordjeżdzał autobus na start. Myślę sobie do kościoła a potem w prawo na metę. A tu niespodzianka. Pomieszałam strony świata. Szybciej niż się spodziewałam skręt na metę, gdzie dzień wcześniej dopingowała biegaczy z dystansów ultra. Ostatnie metry, mostek i meta!!
Radość, satysfakcja i medal. Niepowtarzalny kamień na szyi.
Przepełniona jeszcze cudnymi widokami wiem, ze jeszcze tu wrócę. Nie wiem kiedy i na jaki dystans ale na pewno. Piękna trasa choć nie łatwa, cudowna atmosfera, wspaniała organizacja i okazja do spotkania biegowych przyjaciół. Warto też wrócić na ścieżki niekoniecznie biegowo, bo góry bardzo urokliwe.
To już piętnasty półmaraton w mojej drodze do #21x21w2021! Sierpień będzie mega aktywny. Już niedługo kolejne relacje.