Light po Górach Stołowych

by Dorota na przedmieściach

Kolejny półmaraton w Górach Stołowych za mną. To już mój trzeci start tutaj w tym roku. Bardzo lubię tu wracać i biegać. Mam do nich ogromny sentyment gdyż jest to miejsce moich wakacyjnych wycieczek z dzieciństwa. Tym razem start połączyłam z mini urlopem i zrelaksowałam się jak na wakacjach.

Zacznijmy od tego, że po zawirowaniach covidowych meta zawodów wróciła na swoje miejsce czyli na Szczeliniec Wielki. Miałam okazję już biec taką edycję zimową i bardzo dobrze ja wspominam. Tym razem ostrzyłam sobie zęby na te ostatnie metry po schodach w górę. Ale nim wisienka na torcie to przed biegaczami jeszcze 23 km niełatwej trasy, z przewyższeniami +/- 1075m. Zegarek pokazał mi sumę 1944m w tym więcej pod górę! Dla mnie ewidentnie druga część trasy trudniejsza szczególnie, że na wielu innych biegach charakterystyczny profil trasy  to około 10 km w górę, z jakimś najwyższym punktem a potem mniej lub bardziej w dół aż do mety. No ale ten bieg jest wyjątkowy.

Pakiet odebrałyśmy dzień wcześniej po całodniowym chodzeniu po okolicznych górach. Był spokój, chill i ponad 25tyś kroków. Dlatego po odebraniu pakietów postanowiłyśmy już tylko odpoczywać i to nie aktywnie a leżąc. Zestaw książka i hamak z widokiem na Szczeliniec okazał się idealny.

Rano świeże i gotowe stawiłyśmy się na linii startu. Pogoda dobra do biegania, nie za gorąco, słońce lekko za chmurką.

Pierwszy etap biegu szedł dobrze. Trasa była w odwrotną stronę niż wersja zimowa. To co zimą się wspinałam teraz zbiegałam i odwrotnie. Fajnie tak rozpoznawać już trasy i miejsca. Bez problemów dotarłam do 14 km gdzie w Pasterce był punkt żywieniowy. Nie wiem czy wyglądałam tak słabo czy to po prostu super wsparcie wolontariuszy ale zajęła się mną momentalnie dziewczyna z pytaniami – co potrzebujesz, co dolać itd. Wypiłam colę i poprosiłam o dolanie wody do camelbacka. Bardzo dziękuję za pomoc. Dzięki temu na punkcie spędziłam mniej niż 2 minuty. Niestety nie dopilnowałam i z dobroci serca dostałam świeże 1,5l wody na plecy. Nauczka!

Po Pasterce trochę w dół ale wiedziałam, że teraz trudniejsza część. Szło dobrze ale gdzieś w głowie zaczęła pojawiać się myśl gdzie ta meta? Zbliżałam się do 21 km a pamiętajmy że od 17km było cały czas pod górę. Mijałam się kilkakrotnie z innym biegaczem. I gdy ja wypatrywałam już mety on krzyknął – dajesz! Do 24km już niedaleko. Haha dzięki za to. Przypomniałam sobie, ze to przecież nie 21 a 23,6. Ale cóż było robić przecież nie zawrócę. Zaczęłam za to wypatrywać schodów. Wręcz czekałam na nie z utęsknieniem. Docierały odgłosy mety. Byliśmy tuż tuż pod Szczelincem. Może włączymy się w schody nie od samego dołu? I gdy już miałam na to nadzieję wolontariusz pokazał drogę w dół. Na końcu tej drogi pojawiły się upragnione schody. W piątek wchodziłyśmy na szczyt na zachód słońca, więc wiedziałam że to już tylko kilka minut. Wspinając się stopień za stopniem minęłam schodzącego w dół Piotra Hercoga orgainzatora i pomysłodawcy biegu. Nie omieszkałam zadać mu pytania: Kto to wymyślił?” przybiliśmy piątkę aja pełna nowej energii pognałam na metę.

Wpadam na metę. Radość, ulga, wreszcie. Rozglądam się dokoła. Woła mnie arbuz. Zjadłam chyba z 8 kawałków. Powoli emocje opadają. Zaczynam rozglądać się za Gosią. Kolejni zawodnicy wpadają na metę. Uśmiechy, uściski. Mała Gośka robi fotki, ktoś krzyczy ”huraa!!! złamałem 4 godziny”. I wtedy przypominam sobie że przecież to też był mój cel. Sprawdzam zegarek i … JEST! Złamane 4 godz. To oczywiście nic w porównaniu z pierwszym zawodnikiem i wynikiem Pavla Bryla i jego 2:02 ale przecież ścigam się tylko z własnymi słabościami.

Na metę dotarła i Gosia i po zdjęciach z medalami półmaraton w cyklu Supermaraton Gór Stołowych przechodzi do historii. A ja w ręku trzymam 12 medal półmaratoński w tym roku. #21x21w2021

You may also like

Leave a Comment