Krok za krokiem do celu

by Dorota na przedmieściach

 Po prawie miesięcznej przerwie i kolejnych odwołanych
zawodach pojawiła się szansa, że tym razem wszystko dojdzie do skutków. Wiadomo
w Mieście Cudów czyli Bardzie Śląskim wszystko jest możliwe.

I tak też się wydarzyło i ponad 300 zawodników zmierzyło się
z podbiegami i zbiegami Gór Bardzkich na dystansach 21, 12 i 5 km. Dla każdego
coś miłego.  Ja oczywiście wybrałam
dystans 21km wciąż wierząc w sukces projektu #21x21w2021.

W przyjaznej i radosnej atmosferze, w mroźny sobotni poranek,
odebrałam pakiet. Dzięki super organizacji, każdy zawodnik miał wskazany czas
na odebranie pakietu. Bez kolejek i ścisku, 
w reżimie sanitarnym wszyscy mieli szansę pobrać swój numer startowy.
Również start poszczególnych dystansów odbywał się w  25 osobowych falach. Ja wystartowałam w
pierwszej grupie.

Profil trasy jasny – 10 km pod górę a potem to już z górki.
Góry Bardzkie okazały się idealnym miejscem do biegania. Podbiegi szerokimi
drogami leśnymi o średnim nachyleniu, beż trudności technicznych. Do tego
dobrze oznakowana trasa, przebijające się przez chmury słoneczko i temperatura
ok 10 stopni. No wprost idealnie. Organizator przygotował 3 punkty odżywcze na
dystansie półmaratońskim. Wszystko co biegacz potrzebuje 😊

 Zmagania zgodnie z
profilem rozpoczęły się nieustannym i ciągłym podbiegiem. Nie przepadam za taką
trasą. Wolę podchodzić pod ostre wzniesienia i zbiegać w dół. A tu niby nie
ostro w górę ale wciąż metr za metrem wyżej. Mimo mojej zasady, że pod górę nie
biegam – podczas tego startu spróbowałam zawalczyć. Wolno ale z zawziętością
pięłam się w górę odliczając kolejne kilometry.

I nie wiadomo kiedy, nagle się rozejrzałam i byłam już na
górze. Był czas na chwilkę poobcowania z przyrodą i widokami, tym bardziej, że
zza chmur wyszło słoneczko i widoczność też uległa poprawie. 

Kolejne kilometry minęły błyskawicznie. Właściwie ciągły
zbieg, z krótkimi płaskimi odcinkami. Cały ten odcinek przebiegłam wspólnie z
poznanym na trasie biegaczem, który skutecznie mnie zagadywał. I w ten sposób,
nagle, zupełnie niespodziewanie pojawiła się meta.

A potem już klasyka za którą tak tęskniłam. Medal na mecie a
nie w pakiecie. Wręczony przez uśmiechniętego i cudownie radosnego organizatora
całego tego zamieszania.  Posiłek
regeneracyjny na talerz, zjedzony przy ławach na świeżym powietrzu a nie w
aucie. Do tego kilka spotkań z biegaczami nie widzianymi od dawna. To się
nazywa cudowna sobota w mieście cudów

Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach

Dorota

You may also like

Leave a Comment