Siła głowy wbrew ciału

by Dorota na przedmieściach

 

Na wstępie powiem truizm – regeneracja jest niezwykle ważna.
Staram się o to dbać. Rozciąganie, rolowanie, masaż, kąpiele solne i
nieoceniony sen mam właściwie wpisane  w
plan treningowy. I mimo, że tego pilnuję nie zawsze wszystko idzie dobrze. I
organizm może wcisnąć pauzę. I tak też było na Półmaratonie Olszak.

 

Ale od początku. Cały tydzień przed startem był niezwykle
intensywny. Cały tydzień urlopu po przebiegniętym Rzeźniczku to intensywny czas
biegania i jeżdżenia rowerem po górach. Niby urlop a wpadło po prawie 80km
biegu i 120 roweru. Gdy w niedzielę ruszyłyśmy o świcie do Poznania
samopoczucie i humory były bardzo dobre. I tu pierwsza niespodzianka,
dojeżdżamy pod adres biura zawodów a tam pusto, cisza, nikt nic nie wie. Kilku
równie zdziwionych biegaczy i tyle. Sprawdzam na Facebooku, w regulaminie no i
jesteśmy tam gdzie powinniśmy. Na szczęście odnalazłam telefon do organizatora
i okazało się, że miejsce zmieniono i gdzieś w spamie mam podobno e-maila.
Dobrze, że byłyśmy wcześniej i zdążyłyśmy przejechać do nowej lokalizacji. A
tam już pakiet w garści, uśmiechy, rozgrzewka i fotki. 

Niespokojnie spoglądałam w niebo bo słońce się rozkręcało, temperatura rosła a
start się zbliżał. Czułam się jednak dobrze i cieszyłam się, że bieg odbywa się
w okolicach stawu Olszak , w dużej mierze w zacienionym obszarze.
1,2,3 START – ruszyliśmy. Ja dosyć mocno, mimo że teren trailowy, pagórkowaty.
1 km lecę, 2 km czuję że trochę za mocno, ale jest bardzo wąsko, sznurek
biegaczy przede mną i za mną, nie ma jak przepuścić trzeba biec. Po chwili
wybiegliśmy na szerszą ścieżkę całą w słońcu i… ciemno przed oczami, gęsia
skórka na całym ciele.  Zwolniłam,
przeszłam do marszu, stanęłam. Kolejne osoby mnie mijają, wołam do koleżanki
„ja chyba nie ukończę, schodzę…” I myśl – ja to na prawdę powiedziałam?
Przecież to 11 półmaraton z mojego wyzwania. Jestem gdzieś w połowie pierwszej
7km pętli. Bez sensu się cofać, dystans taki sam. Terenu ani żadnych skrótów
nie znam. Popijam wodę i kilka łyków żela. Ale właściwie nie chce mi się pić
tylko cała jestem mega rozgrzana. Uspokajam oddech i mysi. Kalkuluję. Dobra
przechodzę do marszu, truchtu. Decyduję że postaram się ukończyć pierwszą pętlę
i zdecyduję. Krok za krokiem, siłą woli a nie nóg, pilnując aby nie stanąć bo
już nie ruszę docieram do końca pierwszej pętli gdzie jest punkt odżywczy.
Staję, jem arbuza, wylewam na siebie kilka kubków wody. Powoli wracam do
siebie. Pojawia się myśl – to jeszcze tylko dwie pętle. Druga myśl – kalendarz
pełen startów w wyzwaniu #21x21w2021. Gdzie ja znajdę i wcisnę kolejny. To
bezsensu. I szybka decyzja – ukończę nawet gdybym miała iść. Potraktujmy to
jako trening mentalny.

I tak też robię. Biegnę powoli równym krokiem, unikam
słońca, szukam cienia na skrajach ścieżek, cały czas popijam. Po drodze mijam
Gosię, która trochę zdziwiona, że nie zeszłam. Wiem, że kilku biegaczy jest za
mną co widzę na mijankach. Docieram na koniec drugiej pętli, znowu arbuz, picie
i oblewanie się wodą. Jestem mokrusieńka ale znajduję zapas sił na trzecią
pętlę.  Bo to już tylko 7km. I tak
ostatni raz pokonują leśne ścieżki, zakręty, podbiegi i podejścia. Nawet nie
patrzę na zegarek ani na tempo. Powoli dociera do mnie, że meta jest w zasięgu.
Że będzie jedenasty medal. Za każdym zakrętem wypatruję podbiegu do mety. Mijam
kilku maszerujących biegaczy. Jeszcze chwila, już momencik. I jest META.

 Chwilę czekam na Gosię, która też dobiega do mety. Trwa
dekoracja zwycięzców. Uśmiech, radość, refleksja.

Co poszło nie tak? Z pewnością było za dużo mocnego biegania
po górach przed startem. Zabrakło regeneracji i odpowiedniej ilości snu.
Nawodniona byłam ale mając świadomość temperatury trzeba było się oblać wodą na
już starcie. Zawsze źle znoszę bieganie w upale a pierwszy start w takich
temperaturach w sezonie to zawsze walka. Organizm musi się jednak przyzwyczaić.
Tegoroczna wiosna była chłodna, treningi o świcie gdy jest rześko. No nie było
czasu adaptacji do temperatur.
No i był to 6 start w półmaratonie w siedem tygodni.

Co zadziałało? Mocna głowa, chłodna kalkulacja, rozłożenie
biegu na etapy. Nie bez znaczenia była silna motywacja wewnętrzna aby ukończyć
jedenasty półmaraton. Być może gdyby to nie był start w wyzwaniu to zeszłabym z
trasy. To niesamowite ze człowiek sam sobie takie rzeczy wymyśla a potem
jeszcze stara się to zrealizować.  Teraz
chwila odpoczynku, takiego prawdziwego, obiecuję z ręką na sercu.

You may also like

Leave a Comment