Błotna masakra na Rzeźniczku :-)

by Dorota na przedmieściach
Odważyłam się !!!!!
i przebiegłam Rzeźniczka:-)
Tak wygląda wariactwo przed i po !
Oczywiście nie odważyłabym się bez kochanej Ani:-)
Gdy udało nam się zapisać to dopadło nas przerażenie…
Ale od czego jest plan.
Treningi na Ślęży i trzebnickich górkach miały nas przygotować.
A przynajmniej dać wrażenie, że damy radę zmieścić się w limicie.
Bieg Rzeźnika jest towarzyskim rajdem miłośników biegania i Bieszczadów.
To istna legenda w biegowych kręgach.
Przez wiele lat jakaś totalna abstrakcja dla mnie.
Dlatego nie porwałyśmy się na Bieg Rzeźnika – 80 km a zapisałyśmy się na Rzeźniczka – 28 km
Gdy odebrałyśmy numery startowe wyczekiwałyśmy koleżanki, 
która biegła Rzeźnika na swoje 40 urodziny.
Hmmm 80 km na 40 urodziny – co będzie dalej?
Ula cała, szczęśliwa i w limicie dobiegła z partnerem na metę
Wygląd biegaczy wpadających na metę trochę przerażał.
Zarówno jeśli chodzi o wyczerpanie jak i ilość błota.
W kilku zdaniach Ula przekazała nam wrażenia o błotnej masakrze na trasie.
Informacja organizatorów że na 640 par w limicie przybiegło 356
też dała nam do myślenia.
Pełne lęków stawiłyśmy się o 6:40 na transport kolejką bieszczadzką na start!
Jasno określiłyśmy cele na ten bieg:
– biegniemy razem aż do mety!
– walczymy aby zmieścić się w limicie na punkcie kontrolnym
– ciśniemy do końca aby zakończyć bieg przed limitem 6h30 min!
Pomimo początkowych problemów na trasie 
( Ania chciała się wycofać na 5 km)
im dalej tym lepiej nam szło.
Ja ruszam szybciej od Ani ale potem na ok 8 km Ona dostaje energii  a  ja siadam. 
Jesteśmy więc idealnym teamem do motywowania siebie:-)
Na punkcie kontrolnym zameldowałyśmy się ponad godzinę przed limitem.
Uzupełniłyśmy wodę, kole, trochę zjadłyśmy i dalej.
Z profilu trasy wiedziałyśmy że teraz zaczną się najgorsze podbiegi/podejścia.
Czułam się dobrze, miałam zapas energii i podbiegi pokonywałam dobrym tempem.
Charakter trasy mi odpowiadał.
Po każdym podejściu jak już człowiek wszedł na górę
 to oczom pokazywało się następne podejście.
Podstawowa zasada “Shrek nie patrz w górę” bo się załamiesz 🙂
Na 26 km odważyłam się spojrzeć na zegarek 
i zaświtała myśl aby złamać 5 godz. 
No pomyślałam o tym chyba w złym momencie.
Ostatnie 2 km to była błotna masakra.
Runmagedon, który mam za sobą to pikuś.
Ostatnie kilometry to był ostry zbieg przy trasie w stanie jak na zdjęciu.
Nogi już były zmęczone, strach przed kontuzją na ostatnich kilometrach.
DO tego kilka podejść, przebieg przez rzekę i już już prawie.
Przebiegłam przez mostek i widzę już stadion z metą!
Odwracam się a Ania blada stoi przed mostkiem i kiwa głową na nie.
Nie umie pływać, boi się wody !!
W rzece stali kibice i chlapali wodą.
Dla Ani to dramat.
Cofnęłam się kawałek, wołam,
 dodaję otuchy!!
Widzę że Ania zbiera się w sobie i z zaciśniętymi zębami kurczowo trzymając się liny 
wchodzi na mostek.
Już jest przy mnie, łapię ją za rękę
biegniemy razem.
Krok w krok ręka w rękę aż do mety.
Tuż przed przekroczeniem linii spoglądamy na siebie nie wierząc.
Zrobiłyśmy to!!!
Potem już relaks w wodzie, domycie butów i nóg aby wsiąść do auta.
A na deser rozpusta!
Tego dnia mogłam wszystko !
No co ja poradzę że kocham te góry, tą atmosferę,
to zmęczenie i euforie na mecie.
Wrócę w Bieszczady na pewno.
Z pokorą zaplanuję dystans i treningi.
I mimo że byłam setna od końca 
to jestem przeszczęśliwa.
Nie biegam dla wyników, nie walczę o urwanie kilku minut.
Wykupuje pakiet i płace za cały bieg 🙂
więc się delektuję.
P.S. na trasie za każdym razem jak widać było jakiegoś fotografa to – odwracał się gdy my dobiegałyśmy, badź zmieniał obiektyw, lub szukał czegoś w torbie, bądź szedł na nowe miejsce……
no comments :-)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))
Zdjęć z trasy/mety brak !!!
P.S. 2 Wykorzystałam cudne zdjęcia  autorstwa Joli Błasiak-Wielgus
Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota

You may also like

Leave a Comment